top of page

Dziewczyna z perłą

Zdjęcie autora: TomekTomek

Zaktualizowano: 25 cze 2023


Przez ostatnie kilka lat świat nam się znacząco zmienił. Najpierw covid, za chwilę putinowe szaleństwa, a na deser inflacja hasająca sobie w najlepsze we wszystkich możliwych cennikach. Powie ktoś, nie bez racji pewnie, że nasz padół parszywieje w inflacyjnym tempie, ale jednocześnie wciąż pozostaje obezwładniająco pięknym i zachwycającym różnorodnością miejscem do życia. I do podróżowania, rzecz jasna. A po tym jak nas zamknięto w domach, jesteśmy wyposzczeni weekendowych uciech i nadrabiamy stracony czas z bólem akceptując fakt, że tanio to już było. Inflacja drenuje nam kieszenie, co nie zmienia jednak faktu, że ludzi złaknionych turystycznego odreagowania jest mnóstwo. Na lotniskach, w pociągach, na placach i ulicach.

Wymyśliłem sobie, że tym razem do Amsterdamu przyjedziemy trochę na okrętkę i prosto ze Schiphol, pociągiem, pojechaliśmy do Hagi. Wspominam o tym pociągu, bo za każdym razem jak jestem w mocno rozwiniętych miejscach, zdumiewa mnie, ba!, wprawia w zachwyt organizacja miejskiej i podmiejskiej komunikacji. Wszystko to jest proste, czytelne, intuicyjne i przyjazne dla użytkownika. Po godzinie od wylądowania wspinaliśmy się już po wąskich schodach naszego maleńkiego hoteliku. Po kolejnej godzinie mieliśmy zwiedzoną całą Hagę. Żart mi się wyostrzył, przesadzam oczywiście. Ale faktem jest, że administracyjna stolica Niderlandów, mimo że to ośrodek o randze międzynarodowej, jest miastem niezbyt dużym, które spokojnie da się ogarnąć na pieszo. Trzy kroki od hotelu znajduje się Binnenhof – otoczony wodą zespół budynków parlamentarnych. Nieco dalej Zamek Królewski, a także Pałac Pokoju, w którym mieści się siedziba Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości. Z tego miejsca to już rzut beretem nad morze (Północne). Słońce grzeje, ale nie na plażowanie tu przyjechaliśmy.

Holenderska Mona Lisa, czyli „Dziewczyna z Perłą” (Vermeera) łagodnie spogląda na turystów z wielu punktów w mieście, zachęcając do wysupłania kilku monet z portfela i odwiedzin w muzeum Mauritshuis. Gdybym powiedział, że przyjechaliśmy do Den Haag wyłącznie z powodu tego obrazu, to byłoby to nadużycie, ale nie aż tak bardzo duże. Profilaktycznie bilety kupiłem na miesiąc przed wyjazdem, bo gdyby jednak do muzeum wejść się nie udało, bylibyśmy okrutnie rozczarowani. Uwielbiam te momenty, kiedy sławny, pięćsetletni obraz mogę obejrzeć na własne oczy. Ale o ile wiedziałem, że zobaczę „Dziewczynę z perłą”, to zupełną niespodzianką był dla mnie „Szczygieł” Fabritiusa. Konia z rzędem temu, kto o tym obrazie słyszał powiedzmy... 10 lat temu. Ja w każdym razie nie tylko nie miałem pojęcia o tym malowidle, ale i Fabritius był dla mnie postacią absolutnie anonimową. Tymczasem w 2014 roku ten niewielki obrazek stał się jednym z bohaterów powieści Donny Tartt, powieści nagrodzonej Pulitzerem dodam, i od tego czasu w haskim muzeum ludzie gromadzą się przed nim równie tłumnie, co przed fenomenalną „lekcją anatomii doktora Tulpa” Rembrandta. Gdzie Rzym, a gdzie Krym chciałoby się parsknąć. Ani powieść - za przeproszeniem - tyłka nie urywa, ani obraz Fabritiusa tchu nie odbiera (choć trudno mu odmówić dramatycznej historii, do której literacko nawiązuje Donna Tartt w swej książce). Jest zatem i nadzieja dla moich fotografii i historyjek podróżnych. Kto wie, może za 500 lat wirtualny tłum będzie wędrował po czeluściach internetu, przystanie przed mą witryną i się zaduma :D

W naszych czasach jednak wędruje się jeszcze analogowo, co oczywiście ma całą masę zalet. O ile bowiem dwustupięćdziesięcioletnie wiatraki w Zaanse Schans można bez większych problemów obejrzeć w internecie, to już trudniej będzie poczuć bryzę znad jeziora w Volendam siedząc z podwójnym espresso i goferkiem w jednej z urokliwych i okrutnie zatłoczonych knajpek. A już zupełnie niemożliwa jest degustacja sera edamskiego w… Edam! Toż to niebo w gębie jest, choć przyznam, że bardziej mi podszedł gouda, zarówno świeży jak i ten zdecydowanie dłużej dojrzewający.

Ja tu gadu gadu o jedzeniu, a my już jesteśmy w Amsterdamie. Morze ludzi wylewa się z dworca centralnego, maszerując pieszo w stronę centrum. Niektórzy wsiadają do tramwajów, a wielu znika w podziemnym, niedawno otwartym garażu na 8… tysięcy rowerów. Tłum na ulicach jest nieprawdopodobnie gęsty, mieszkańcy mieszają się z turystami, którzy walą tu drzwiami i oknami by skorzystać z atrakcji, których w mieście jest zatrzęsienie. Ostatecznie można też usiąść nad kanałem w jakiejś przyjemnej restauracji, kawiarni czy innym coffee shopie i po prostu cieszyć się chwilą.

Choć ze względu na upał przyjemniej jest w muzeach. Tak, tak, wiem… sam nie wierzę, że to piszę. Niemniej jednak do Van Gogha chciałem iść od dawna, bo jak ostatnio byliśmy w Amsterdamie to cały czasowy budżet przeznaczony na malarstwo wykorzystaliśmy w Rijksmuseum. A Van Gogh, no cóż, po prostu uwielbiam sposób w jaki przedstawiał to, co go otacza. Jeśli powiem, że dziś Vincent jest w pewnym sensie ikoną popkultury, to pewnie się dużo nie pomylę. Nie mniejszą niż Banksy, którego obrazy/graffiti/street art można znaleźć w niedalekim sąsiedztwie, w muzeum Moco. O ile, co dość przewrotne, budynek muzeum Van Gogha jest na wskroś nowoczesny, to Moco dla odmiany skojarzył mi się trochę z naszą Willa Lentza. Ale przed renowacją 😉

Szybko minęły te cztery dni. To nie jest miasto, które da się poznać jeżdżąc tam na weekend co kilka lat. Ono żyje, rozwija się, zmienia. Same władze Amsterdamu wdrażają działania mające „odturystycznić” ścisłe centrum. Właścicielom mieszkań utrudnia lub wręcz uniemożliwia się korzystanie z Airbnb, zabroniono guided tours po de Wallen, ograniczono również liczbę okien gdzie panny mogły prezentować swój powab w czerwonej poświacie, a pod dalszym naciskiem mieszkańców wręcz podejmowane są próby przeniesienia red light district poza ścisłe centrum. A wszystko po to, żeby ograniczyć „turystyczne śmieci”. Ale wystarczy wsiąść w tramwaj nr 2 i odjechać nim kilkanaście przystanków od centrum na przykład do Vondelpark, by poczuć się jak w zupełnie innym mieście. I taki to jest ten Amsterdam, strasznie pociągający swą różnorodnością - wielkomiejskim sznytem, sielskim luzem i nieskrępowaną wolnością.


Tymczasem!



 
 
 

Comentarios


Copyright © 2015-2025. Tomasz Skrzypczak. 

© Tomasz Skrzypczak
bottom of page