Przyznaję, że do Rosji, w tym także do Petersburga, nie latam z przesadnym entuzjazmem. Nie żebym miał jakieś szczególne powody do niechęci, bo z reguły po powrocie mam raczej miłe wspomnienia, ale zbieram się zawsze z oporami. Drzewiej bywało, że po przylocie stało się w gigantycznych kolejkach w terminalu w bardzo radzieckim stylu, celnicy w czapach z ogromnymi rondami miętosili paszport co rusz zerkając na delikwenta w oczekiwaniu aż ten przyzna się do wszystkiego. Po wprowadzeniu sankcji unijnych, załapałem się na specjalną ścieżkę, w moim przypadku zakończoną bardzo wnikliwą i drobiazgową kontrolą bagażu i celu mojego pobytu przez dwóch panów w czarnych wdziankach. Ale odkąd oddano do użytku nowy terminal na lotnisku Pulkovo, przez odprawę przechodzi się szybciej niż w Goleniowie. Nawet pani ze straży granicznej się do mnie uśmiecha, jest bez czapki (!), za to z makijażem tak wyrazistym, że u nas próżno takiego szukać nawet na sylwestrowych balach. Tak, trzeba przyznać, że przyjeżdżając tu w miarę regularnie z łatwością można obserwować zmiany zachodzące w mieście. Do centrum, zamiast godzinę, półtorej zatłoczoną czteropasmową arterią, wzdłuż ciągnących się szarych blokowisk, pędzi się autostradą, z której jak na dłoni prezentują się dwa nowe oblicza Petersburga - stadion Zenita, jeden z najdroższych obiektów piłkarskich świata, a przede wszystkim wysoka na 465 metrów, postawiona tuż nad Zatoką Fińską, siedziba Gazpromu. Zwana przez miejscowych - dość pieszczotliwie - kolbą kukurydzy, niebezpodstawnie zresztą. W każdym razie, kiedy już się jest w centrum, człowiek czuje się jak u siebie. Te same słowiańskie dusze, powabne Słowianki, słowiańska gościnność.
O poranku na ulice wyjeżdżają polewaczki spłukujące brud poprzedniego dnia, jak na obrazku z elementarza. Potok ludzi niknie w ulicznych dziurach, korzystając z bardzo sprawnego metra. W podziemiach, dla odmiany, panią w wielkiej czapie można spotkać w przeszklonej budce przy każdych schodach. W sypialnianych dzielnicach wciąż budowane są dwudziesto-, dwudziestopięciopiętrowe wieżowce, ale ich ceny zaskakują. Średnia pensja w Rosji jest o połowę niższa niż w Polsce, a ceny mieszkań zaczynają się od 7,5-8 tysięcy złotych za metr. Oczywiście trzeba wziąć poprawkę na to, że to ogromna, 5 milionowa metropolia odbiegająca od typowych wyobrażeń o rosyjskich miastach, pewnie zarobki są znacznie powyżej średniej, ale mimo wszystko to spora dysproporcja. Niestety na eksplorowanie miasta nie mam za dużo czasu. Wyszarpuję godziny o świcie czy w trakcie wieczornych wypadów na kolację, ale na szaleństwa nie ma co liczyć. Śpimy na Nevskim Prospekcie, jednej z głównych ulic w centrum i jest co podziwiać, szczególnie po zmroku. Wszystkie budynki wzdłuż ulicy są podświetlone, nawet o 22-23 na ulicy jest jeszcze mnóstwo ludzi, a uliczni artyści grają ostrą rockową młóckę. Pitier - jak pieszczotliwie jest nazywany - rozciąga się na kilkudziesięciu wyspach, które łączy ponad 400 mostów. Wokół zadbane budynki. Pałac Zimowy, w którym mieści się Ermitaż, swoim rozmachem zapiera dech w piersi. Jego budowę zakończono 250 lat temu, a jako pierwsza zamieszkała w nim caryca Katarzyna II. Tak tak, właśnie ta, urodzona w Szczecinie!
I tylko żal, że nie udaje mi się wejść do choćby jednego z licznych muzeów. Ale zaraz, zaraz... a VODKA MUSEUM!? O tak, warto poświęcić mu kilka słów, bo trzeba przyznać, że jest dość wyjątkowe (mimo, że to nie ten wyjazd). Z reguły w muzeum raczej proszą, żeby nie dotykać eksponatów. I tu jest podobnie, przynajmniej w części która opowiada o historii tego trunku, o tym jak to Mendelejew sto kilkadziesiąt lat temu metodą prób i błędów stworzył klasyczną definicję wódki - przyjmując, że objętość etanolu powinna w niej wynosić dokładnie 40 %. Ale już w następnej sali dotykanie eksponatów jest wręcz wskazane - z wielkiej ściany na której wdzięczą się butelki wybiera się 3 - 4 rodzaje, które chwilę później, w stakańczykach, dostaje się do testowania. Do tego kawałek czarnego chleba, słoninka i ogórcy. I dopiero jak pokosztuje się wódeczkę jedną po drugiej czuć różnicę w smaku - ja nie mogłem uwierzyć, ale w tej materii jestem raczej 'lajkonikiem'. A na koniec... kto żyw i chętny przechodzi do restauracji, gdzie może posmakować specjałów rosyjskiej kuchni. Przy kominku osobliwy duet: pan przygrywa na bałałajce, a pani tęsknym głosem śpiewa rzewne piosenki. Ale gościom humory i tak dopisują 😉 W ogóle zresztą, przy odrobinie farta lub przy wsparciu lokalnych kolegów można znaleźć restauracje nietuzinkowe, albo przynajmniej ze szczególnym klimatem. Ciekawych wrażeń dostarcza też restauracja, położona tuż przy Soborze Kazańskim i z zewnątrz niczym szczególnym się nie wyróżniająca. Kilka lat temu miałem okazję być na samej górze, w restauracji 'Terrassa' z widokiem na okolicę katedry i Nevskiego Prospektu. Ale nie tym razem. Bo plan na dziś to miejsce bez okien, na parterze, zdawać by się mogło... nic nadzwyczajnego. Skórzane sofy, wokół stolików na drewnianych półkach butelczyny z trunkami, mega bar, obsługa uwijająca się jak w ukropie. Ale to co wyróżnia tę restaurację, poza naprawdę porządną kuchnią, to... śpiewający kelnerzy. Proszę sobie wyobrazić, że obsługuje cię kelner(ka), a chwilę później staje na środku i śpiewa hit Shakiry czy innego Eda Sheerana. I to jak śpiewa! Tuż przed wylotem ostatnia wycieczka, w szybkim, marszowym tempie. Po wczesnym śniadaniu mam zaledwie dwie i pół godziny na przyjemności, więc pędzę w kierunku soboru Św. Izaaka. Niestety klops, czynny dopiero od 10.30. A tak chciałem obejrzeć miasto z punktu widokowego na tej gigantycznej budowli. Kawałek dalej, nad Newą, stoi Jeździec z Brązu, monument cara Piotra Wielkiego. To dzięki niemu Petersburg wygląda właśnie tak, po europejsku. Zaprosił zagranicznych architektów, a potem osobiście doglądał prac. Dziś siedząc na koniu spogląda w kierunku Twierdzy Pietropawłowskiej. Jakiś przebieraniec oferuje mi fotkę ze sobą, ale skoro odmówiłem chwilę wcześniej Katarzynie Wielkiej, nie mam problemu z powiedzeniem 'niet, spasiba' i temu panu. Zresztą ciągnie mnie na drugi brzeg Newy, do twierdzy. Tu niestety muszę podjąć męską decyzję, tym razem odpuszczam Aurorę, która cumuje kilka minut stąd, po prostu nie zdążę. Wracam przez najdłuższy na Newie Most Troicki (jeden z tych, który w nocy jest otwierany), mijam Pola Marsowe, melduję się pod Cerkwią na Krwi. Piękna, z zewnątrz podobna do moskiewskiego Soboru Wasyla Błogosławionego. Jest już otwarta dla zwiedzających, niestety muszę lecieć, samolot nie będzie łaskaw poczekać. W każdym razie jak Bóg da, to pewnie jeszcze kiedyś tu przyjadę. Zapewne przed wyjazdem, jak zawsze zresztą, będę miał jakieś opory. Zupełnie niepotrzebnie. Tymczasem!
Comentarios